W tym temacie jestem klasyczna. Początek nowego roku to dla mnie czas na podsumowanie poprzedniego.
Niekoniecznie w konwencji osiągnięć materialnych, zawodowych, sprzedażowych. Nie, to nie jest ważne – nie takie podsumowania mnie interesują.
Myślę o nowo poznanych ludziach. O nowo zauważonych, często zaskakujących cechach osób, które znam już od jakiegoś czasu i miałam o nich pewne wyobrażenie, a tym czasem okazało się, że było ono co najmniej niepełne 😉 Cieszę się z nowych umiejętności, które nabyłam. Z książek, które przeczytałam.
Rozważam stare pomysły, na których realizację nie umiałam wygospodarować sobie czasu.
Ale przede wszystkim cieszę się, że zaczynam żyć „dla siebie”. Nie chodzi mi tu jednak o osiągnięcia w ramach patologiczno-egoistycznych zachowań. Na myśli mam tutaj – na przykład – nie chodzenie na siłę, na tzw. wizyty oficjalne – rodzinne lub nie, na które należy się udać – niezależnie od tego, czy masz doła, boli cię ząb i czeka milion ważnych rzeczy do zrobienia, lub po prostu nie masz ochoty oglądać 'wujkazenka’ czy 'ciocikrysi’.
No i jeszcze jedno małe-wielkie osiągnięcie. Przerobiłam w praktyce „wyproszenie nieproszonego gościa”. Teoretycznie banał… Oczywiście, bez żadnych hardcorów, ale też bez przesadnej delikatności 😉
Czy zdarza się Wam czasem, że wieczorem około 22, kiedy na totalnym luzie pijecie już sobie pokolacyjną herbatę po morderczym dniu, słyszycie dzwonek do drzwi? Za drzwiami stoi niespodziewany gość, który właśnie był w pobliżu, ma ochotę pogadać przy kawie/herbacie/winie, więc pomyślał, że wpadnie. Wpuszczacie stwora, sparaliżowani i zaskoczeni – myśląc sobie – dobra, pół godziny mnie nie zbawi. Czas mija…
Po półtorej godzinie macie już dość – ale zaciskacie zęby, dalej 'dobrze się bawicie’ i staracie się nie myśleć, że dzisiaj był naprawdę męczący dzień, a jutro rano trzeba zerwać się skoro świt, bo macie wyjazd w ważnej sprawie. Nie wypada przecież gościa wyrzucić, należy grzecznie czekać, aż sam wyjdzie – tak przynajmniej do tej pory myślałam, tak miałam wdrukowane od zawsze.
Do momentu, kiedy byliśmy w gościach u naszego [innego ;)] znajomego. Troszkę się zasiedzieliśmy i gospodarz nagle powiedział – słuchajcie, jestem zmęczony i chciałbym się już położyć. Było to tak szczere i rozbrajające, że mnie zatkało.
Pierwszy raz byłam świadkiem, że gospodarz tak się zachował, w stosunku do swoich gości. I byłam tym zachwycona! Totalna szczerość, brak udawania, asertywny komunikat – niesamowicie mi tym zaimponował. Przypomniałam sobie dziesiątki momentów kiedy „cierpiałam za miliony” bo tak wypada, bo nie można przecież kogoś wyprosić. A dlaczego nie?!
Po jakimś czasie, odważyłam się na takie zachowanie. Wybrałam siebie. Wróćmy więc do mojego niezapowiedzianego gościa.
Po oświadczeniu mu – że już kończymy spotkanie, bo jesteśmy bardzo zmęczeni, jutro musimy wcześnie wstać i że przepraszamy, ale nie planowaliśmy pogaduchowego wieczoru – był zaskoczony i… nawet trochę urażony 😉
Ale o tym dowiedziałam się dopiero następnego dnia, kiedy do niego zadzwoniłam, aby upewnić się, że wszystko OK. Po krótkim wyłożeniu mu filozofii 'wybieram siebie’ zrozumiał i zaakceptował 😉
Artur – dzięki Ci za to, że nas kiedyś wywaliłeś, za tą lekcję z podstaw radzenia sobie w kontaktach międzyludzkich 😉 obarczonych mnóstwem wypada/nie wypada.
Myślę o nowo poznanych ludziach. O nowo zauważonych, często zaskakujących cechach osób, które znam już od jakiegoś czasu i miałam o nich pewne wyobrażenie, a tym czasem okazało się, że było ono co najmniej niepełne 😉 Cieszę się z nowych umiejętności, które nabyłam. Z książek, które przeczytałam.
Rozważam stare pomysły, na których realizację nie umiałam wygospodarować sobie czasu.
Ale przede wszystkim cieszę się, że zaczynam żyć „dla siebie”. Nie chodzi mi tu jednak o osiągnięcia w ramach patologiczno-egoistycznych zachowań. Na myśli mam tutaj – na przykład – nie chodzenie na siłę, na tzw. wizyty oficjalne – rodzinne lub nie, na które należy się udać – niezależnie od tego, czy masz doła, boli cię ząb i czeka milion ważnych rzeczy do zrobienia, lub po prostu nie masz ochoty oglądać 'wujkazenka’ czy 'ciocikrysi’.
No i jeszcze jedno małe-wielkie osiągnięcie. Przerobiłam w praktyce „wyproszenie nieproszonego gościa”. Teoretycznie banał… Oczywiście, bez żadnych hardcorów, ale też bez przesadnej delikatności 😉
Czy zdarza się Wam czasem, że wieczorem około 22, kiedy na totalnym luzie pijecie już sobie pokolacyjną herbatę po morderczym dniu, słyszycie dzwonek do drzwi? Za drzwiami stoi niespodziewany gość, który właśnie był w pobliżu, ma ochotę pogadać przy kawie/herbacie/winie, więc pomyślał, że wpadnie. Wpuszczacie stwora, sparaliżowani i zaskoczeni – myśląc sobie – dobra, pół godziny mnie nie zbawi. Czas mija…
Po półtorej godzinie macie już dość – ale zaciskacie zęby, dalej 'dobrze się bawicie’ i staracie się nie myśleć, że dzisiaj był naprawdę męczący dzień, a jutro rano trzeba zerwać się skoro świt, bo macie wyjazd w ważnej sprawie. Nie wypada przecież gościa wyrzucić, należy grzecznie czekać, aż sam wyjdzie – tak przynajmniej do tej pory myślałam, tak miałam wdrukowane od zawsze.
Do momentu, kiedy byliśmy w gościach u naszego [innego ;)] znajomego. Troszkę się zasiedzieliśmy i gospodarz nagle powiedział – słuchajcie, jestem zmęczony i chciałbym się już położyć. Było to tak szczere i rozbrajające, że mnie zatkało.
Pierwszy raz byłam świadkiem, że gospodarz tak się zachował, w stosunku do swoich gości. I byłam tym zachwycona! Totalna szczerość, brak udawania, asertywny komunikat – niesamowicie mi tym zaimponował. Przypomniałam sobie dziesiątki momentów kiedy „cierpiałam za miliony” bo tak wypada, bo nie można przecież kogoś wyprosić. A dlaczego nie?!
Po jakimś czasie, odważyłam się na takie zachowanie. Wybrałam siebie. Wróćmy więc do mojego niezapowiedzianego gościa.
Po oświadczeniu mu – że już kończymy spotkanie, bo jesteśmy bardzo zmęczeni, jutro musimy wcześnie wstać i że przepraszamy, ale nie planowaliśmy pogaduchowego wieczoru – był zaskoczony i… nawet trochę urażony 😉
Ale o tym dowiedziałam się dopiero następnego dnia, kiedy do niego zadzwoniłam, aby upewnić się, że wszystko OK. Po krótkim wyłożeniu mu filozofii 'wybieram siebie’ zrozumiał i zaakceptował 😉
Artur – dzięki Ci za to, że nas kiedyś wywaliłeś, za tą lekcję z podstaw radzenia sobie w kontaktach międzyludzkich 😉 obarczonych mnóstwem wypada/nie wypada.
I to chyba na tyle, z moich podsumowań.
Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się przeskoczyć kolejne 'blokady i wzory postępowania’, o których nawet nie wiem, czy może nie zdaję sobie do końca sprawę, że utrudniają mi życie.
PS. Wiadomość dla zaniepokojonych – tak, szyję jeszcze torby ;)))) Niedługo cosik nowego pokażę.
Odpowiedź
Kasia Kaniewska
E, fajnie! Też nigdy nie umiałam wypraszać gości, a przydałoby się, bo subtelnych aluzji nie potrafią zrozumieć..
Anonimowy
Inspirujące 🙂
Anonimowy
Witm, to zdjęcie "z czerwonym" … bardzo fajna kompozycja .
Pozdrawiam Bartosz M.
Anniegmatic
Zawsze można podejść do okna i mówiąc "trzeba wywietrzyć chałupę po tej imprezie" znaczaco spojrzeć na delikwenta do wyproszenia ;).
Anonimowy
Może "inny" znajomy nie był zmęczony a tylko zwyczajnie znudzony, kto wie? 🙂 Funkcja komunikatu nie poddaje się jednoznacznej interpretacji, a znaczenie przesuwa się wraz z kontekstem, motywacją nadawcy i predyspozycją odbiorcy. Poza tym "bycie szczerym" (czy szerzej, "bycie w opozycji do") nie umożliwia wyjścia poza układankę, za to wyobrażam sobie, że może łatwo przerodzić się w kolejny wzorzec, blokadę czy podporządkowujący imperatyw. W tej perspektywie nie jest już złamaniem albo przekroczeniem, a staje się tylko ruchem na szachownicy, przekształceniem istniejącej konfiguracji pojęć i wartości, rodzajem permutacji nieustannie narzucającego się nam schematu.
Filozoficznie pozdrawiam w świeżutkim 2012 🙂 Brat Przemek
Katta
Cieszę się, że niektórym, coś z tego mojego wpisu się spodobało 🙂
Bartek: ujęcie wyszło zupełnie przypadkiem – spontaniczny autoportret mojej dolnej połowy – ale skromnie zgadzam się, że się udał 😉
Przemek: dlaczego podpisujesz się jak zakonnik? 😉 Nikt nie powiedział, że zyskując nową umiejętność w postępowaniu z innymi ludźmi, musimy do końca życia, zawsze i wszędzie stosować już tylko to jedno zachowanie. Jesteśmy w miarę: inteligentni, empatyczni i elastyczni – dlatego możemy wybrać. A tak w ogóle, to niedługo bez słownika pomagającego objaśnić prostej kobiecie Twoje intelektualne sformułowania, nie będę w stanie się do nich odnieść 😉
Anonimowy
Tak jasne, rozumiem. 🙂 Chciałem tylko zakreślić szerszą perspektywę i zaznaczyć, że "przeskakiwanie blokad i wzorów postępowania" o których piszesz, jakkolwiek elastyczne, jest obarczone stałym ryzykiem generowania "nowego rytmu", który sam w sobie może przeistoczyć się w konwencję "do przeskoczenia". Piszesz "możemy wybrać", ja powiedziałbym raczej "musimy wybrać", musimy zatańczyć w >>jakimś rytmie<< a wybór nigdy (przepraszam za kolejnego fikołka) nie jest częścią wolnej gry (upraszczając – tego co pozakulturowe, poza układem percepcji), stąd wspomniane ryzyko i ograniczenie. Mówiąc jeszcze inaczej – mamy przekichane i nie ma to związku z ceną paliwa. 😀 Wybacz skróty i elipsy, ale komentarze nie pozwalają na wprowadzenie zbyt dużej ilości znaków. Wczoraj pojawił mi się czerwony znaczek i musiałem ciąć… 😉 Przemek – ten sam co wyżej.
Katta
🙂
Anonimowy
Bardzo gratuluję tych sukcesów, faktycznie takie "pierdoły" potrafią zjeść człowiekowi zdrowie.. A "wybranie siebie" jest paradoksalnie czasem najtrudniejsze.
Bardzo podobają mi się Twoje zdjęcia:D Takie zwykłe-niezwykłe! Jakoś mnie one uśmiechnęły 😀 Może dlatego, że brakuje mi śniegu. Może dlatego, że mam piekielną ochotę na zimowy spacer. A może dlatego, że kocham takie alejki :)))))))))
Pozdrawiam serdecznie spod kaloryfera 😀
malla
wszystkiego dobrego zatem w Nowym roku 🙂 trzeba żyć w zgodzie ze sobą nic ponad to