Dzisiejszy dzień minął mi powoli i leniwie, bez szycia i warczenia maszyny – tak, jak na prawdziwą wolną sobotę przystało.
Rano upiekłam drożdżowca z wiśniami. I tu nauczka dla mnie, że nie należy korzystać z przypadkowych przepisów z głupich gazet 'o wszystkim dla wszystkich’. Już podczas mieszania nie pasowała mi konsystencja ciasta – za rzadka, ale pomyślałam, że może tak ma być. Ale chyba nie miało 😉 Ciasto wyszło bardzo smaczne, ale wizualnie absolutnie inaczej niż na zdjęciu wzorcowym – przede wszystkim kiepsko urosło, wiśnie opadły ewidentnie na dno, a kruszonka, która zwyczajowo jest apetycznie zarumieniona na wierzchu ciasta – utonęła w jego wnętrzu ;)))) Ale ciacho jest i tak pyszne.
Potem zaliczyłam wypad na nieplanowane zakupy – jak ognia staram się unikać sobotnich tłumów zakupowych. Ale dostałam cynk od siostry, że na targu jest pan objazdowo handlujący przyprawami, a ja ostatni raz miałam okazję robić podobne sprawunki z 2 lata temu. Ach, czego tam nie było – szaleństwo zapachów i kolorów. Kupiłam między innymi czarnuszkę, czubrzycę zieloną i czerwoną, pieprz zielony i czerwony oraz mieszankę garam-masala – wszystko bez parszywego glutaminianu sodu. Uwielbiam proste jedzenia, ale z dodatkiem aromatycznych przypraw 🙂
Przedwieczorny spacer po lesie powiązany z podżeraniem dzikich malin był idealnym dopełnieniem dnia. Taki mini-jednodniowy urlop od codzienności 🙂
Napisz, co o tym sądzisz - zapraszam