Czekałam na ten wyjazd już od jakiegoś czasu. W końcu udało mi się wyrwać od szycia, od ciszy i spokoju, od internetu – od codzienności.
Spędziłam trzy piękne, słoneczne dni we Wrocławiu i … wróciłam z ulgą 😉 Przypomniałam sobie jak bardzo męczy upał w mieście, hałas uliczny i spaliny wdzierające się w nozdrza. Ale była odmiana od tego, co mam na co dzień – więc jestem bardzo zadowolona z mini-wypoczynku.
Załatwiłam przy okazji mnóstwo sprawunków związanych z pracą, jak tych i przyjemnościowych. Kupiłam sobie buty na lato, kosmetyki – między innymi malinowy lakier do paznokci – koniec świata 😉 oraz blachę do pieczenia mufin. Już nie mogę się doczekać kiedy ją wypróbuję.
Z naszym przyjazdem trafiliśmy na termin jarmarku świętojańskiego – było bardzo dużo stoisk z rękodziełem i pysznościami – najpierw się ucieszyłam, że to dodatkowa atrakcja. Jednak potem okazało się, że przez to na wrocławskim rynku i w okolicach jest trzy razy więcej ludzi niż normalnie – a to już nie było fajne. Zasmuciły mnie też niektóre stoiska, na przykład z ewidentnymi podróbkami torebek Goshico. Że też ludziom nie wstyd. No, ale nie o tym miałam dziś pisać.
Na obiad poszliśmy do Vegi – miejsca w którym był chyba każdy wegetarianin odwiedzający Wrocław. Jeśli kiedyś będziecie na wrocławskim Rynku – koniecznie tam zajrzyjcie.
Lubię to miejsce za filozofię żywienia jaką promuje i za pyszne jedzenie, w niewygórowanych cenach. Vega ma też jedną ogromną zaletę – tam jest tak zwyczajnie i po prostu – bardzo miła obsługa.
Jesteście ciekawi co zamówiliśmy? – w filmie przedstawiam zawartość naszych talerzy. Od razu dodam, że samosa smakuje świetnie, ciecierzycę uwielbiam w każdej postaci. Natomiast pierwszy raz jedliśmy wegańskie ciastka tortowe. Były pyszne, choć trudno było mi uwierzyć, że można zrobić ekstremalnie pyszny tort bez jajek i masła – no więc można 🙂
Ostatniego dnia odwiedziliśmy knajpkę Baza, którą polecili nam znajomi. Jest to przybytek, w którym można skosztować czeskiego piwa. A po upalnym dniu szklanica takiej chłodnej pyszności potrafi uratować życie. I już wiem, że następnym razem zamówię piwo robione na miodzie gryczanym – mniam!
Koniec odpoczywania, zabieram się ostro do pracy. Akumulatorki troszkę podładowane – teraz trzeba uwolnić energię w torebki.
Pozdrawiam serdecznie – Katta 🙂
3 Odpowiedzi
Domi Day
ahhh fajnie miałas xD
http://dunaj-art.blogspot.com/
Anonimowy
cudnie tak ładować akumulatorki.. szczególnie to ostanie zdjecie z piwkiem jest mi bliskie 🙂
Katta
Piwko potrafi czasem uratować życie 😉